wtorek, 24 maja 2016

bałagan.

Rano, gdzieś między 6 a 7. Dziecko otwiera oko. Mi otwiera oko, mówi po marsjańsku, śmieje się. To koniec - myślę. Koniec spania, zaczynamy nowy dzień. No dobra, zmieniamy pieluchę, pijemy mleko, bawimy się kotem (tak, nie z kotem, bo on ewidentnie bawić się z nami nie chce). Zaczyna się cała lawina tych rzeczy do zrobienia i do niezrobienia, wszystko trzeba. No to myjemy butelki, robimy śniadanie, herbatę, bawimy się. Kolejny raz dochodzę do wniosku, że po co to było zbierać wszystko z dywanu wczoraj, jak dziś to samo. Ale miło jest mieć względny porządek na 10min wieczorem. Dziś zrobię to samo. I tak się bawimy, zerkam na telefon, aha, no cośtam ktośtam chce. No to rozmawiamy. I oprocz tego bałaganu na dywanie zaczynam mieć bałagan w głowie. Bo już miałam prawie poukladane, co zrobię. Ja już prawie z walizkami w to nowe życie wchodzilam, jednocześnie zostając w starym, ze po staremu, ze w sumie to ona mala, ze jak tu dziecko zostawić, ze taki wybór jak między strzelić sobie w lewą skron, czy w prawą. No dobra, namieszali w głowie, bałagan zrobili. Teraz to ja już nie wiem, czy nie powinnam tych starych walizek odkurzyć i wrócić. Normalnie jak kiedyś, codziennie od 9 rano w tych eskaemkach, w tych zetteemach, w tych trambambajach, tak codziennie od poniedziałku do piątku, po staremu ale po nowemu. I sklamie, jesli powiem, ze nie tęsknię. No jak cholera. I ja bym chciała te 8godz tak dla siebie, tak poklikać w te tabelki, tak spokojnie, a nawet niech dzwonią przez cały dzień i niech będzie 8spotkań i niedopita kawa. Tylko jak, no jak tu tak spokojnie, z kim tu to Małe najpiękniejsze zostawić, jak nie patrzeć cały dzień na te stópki, jak sie samemu bawić w "prosta droga, prosta droga, prosta droga, kamienie, kamienie!"? Bałagan mi w głowie zrobili.

piątek, 13 maja 2016

się patrzy, się widzi.

Czasem, kiedy Mała śpi, zerkam sobie na instagram i przeglądam profile pięknych mam z idealnymi dziećmi, w idealnie czystych, pięknie zaaranzowanych mieszkaniach/domach, sielanka. I sobie myślę - czy oni serio tak żyją? W tych skandynawskich wnętrzach, w którym każdy detal jest dopracowany do perfekcji? Dzieci zawsze tak pięknie pozują do zdjec? Pewnie w ogóle nie chorują, noszą ubranka tylko z naturalnych włókien, a na śniadanie, obiad i kolację jedzą hummus i pomidory z własnego ogródka. Bo perfekcyjne mamy (oprócz naturalnego makijażu wykonanego weganskimi kosmetykami) prowadzą w wolnych chwilach przydomowe ogródki, z krzaczkow przy płocie wycinaja kształty postaci z bajek, a na ich szafkach kurz boi się osiadac. I wglebiajac się się temat zaczynam dostrzegać, jaki niezły biznes na stwarzaniu takiego wizerunku te rodziny rozwijają. Całkiem miło popatrzeć, lubię popatrzeć. Lubię też pomyśleć, że fajnie by było gdybym i ja tak potrafiła. Chciałabym tak kwiatki poustawiac "pod linijke", zastawę stołową mieć taką piękną, minimalistyczną garderobę, w której wszystkie elementy pasują do siebie idealnie. Chciałabym, żeby moje dziecko nigdy nie marudzilo i chciałabym mieć na to wszystko czas. Pewnie gdybym sie troszkę postarala - mogłabym choć troszkę zbliżyć się do tych podobnych ideałów. Tylko po co? Ok, garderoba jest na mojej liście numerem jeden, a dokładniej jej odgracenie, oczyszczenie, pozbycie się. Pozbywanie się rzeczy sprawia mi jakąś dziką przyjemność. Ale nabywanie też. Jak to pogodzić? Walczę ze sobą.
Ale wracając do pięknych instagramowych rodzin dochodzę do wniosku, ze jakkolwiek by nie oceniać ich biznesu/działalności/stylu życia - mimo wszystko fajnie jest się czasem zainspirować, spróbować dac z siebie więcej. Nie mam na myśli robienia z domu muzeum z drogimi dziełami sztuki na ścianach, bo mnie to jakoś nie kręci. Mam na mysli dążenie do tego punktu, w którym będę mogła być dumna z własnej organizacji czasu i przestrzeni w 100%. Zależy mi na tym, bo mam wrażenie, ze dzięki temu będę miała spokojniejsza głowę. Ze kiedy w końcu poprzestawiam meble w pokoju małej, rozloze własnoręcznie stworzony na szydełku dywan, kiedy powiesze pompony tiulowe diy i cottonballs, których zrobienie wydawało się tak skomplikowane,a okazało się robotą na jeden wieczór... właśnie wtedy będę bliżej tego spokoju w głowie. Trzymajcie kciuki. Za samodyscypline głównie.

Ściskam
Mama Aurelii.


poniedziałek, 9 maja 2016

mess, z pewnością nie fashionable.

Wchodzę rano do salonu. Wczoraj wieczorem zdążyłam upchnąć zabawki w jedno miejsce, żeby można było poruszać się bez ryzyka złamania kopyta. Przynoszę pierworodną ze sobą, robię zrzut na dywan. I znowu się zaczyna, tona zabawek naokoło, ryzyko złamania kopyta plus dwieście. No nic, bawimy się.
I kiedy tak siedzę obok, patrzę, jak ta mała papuga powtarza wiele moich gestów, kiedy śmieje się, gdy robię jej inwazję buziakow, kiedy macha Tatusiowi papa na pozegnanie, kiedy wcina deser z owoców upaćkana po pachy, kiedy gluty kończącej się choroby wystają jeszcze z nosa, a pod nosem od rana przyklejony jest ten cudowny pięciozębny uśmiech, i kiedy na kolanach zmierza w moim kierunku na przytulanie - Boże, naprawdę nie miałam smialosci prosić o tyle szczęścia, a dostałam zyliard, pierdyliard hektolitrów czystej, pięknej miłości! I daje słowo, z nikim, ani z Jennifer Lopez, ani z Angelina Jolie, ani z Eva Mendez nie zamienilabym się swoim życiem nawet na chwilę. Teraz, kiedy tak siedzę obok i patrzę, widzę, krew z krwi, dołek w policzku w liczbie jeden dokladnie po tatusiu (na który NIGDY wcześniej nie zwróciłam u Niego uwagi), sterczące po dziadku włosy, moje miny, Jezusieńku, ależ ja jestem szczęśoliwa!