środa, 13 kwietnia 2016

life starts now!

W życiu każdego człowieka przychodzi taki czas, ze zmienia się wszystko. Cześć, jestem znowu, nie wiem, na jak długo, nie wiem po co i nie chcę niczego obiecywać. Teraz, w tym momencie, kiedy patrzę na moje śpiące Dziecko, na moje Wszystko, mam po prostu ochotę sobie popisać. Centrum dowodzenia stał się telefon, szkoda mi tracić czas na włączanie laptopa, jest tyle ważniejszych spraw.

Kiedy prawie dwa lata temu wychodziłam za mąż, za człowieka, za którego dałabym się pokroić, kiedy w tej całej wielkiej sukni, z pełnym makijażem, specjalnie na ten moment "schudnięta" wypowiadałam słowa przysięgi... nigdy, przenigdy w życiu nie pomyślałabym, że to wszystko tak szybko, ze to minie jak chwila, że się zmieni, ze za minut prawie pięć  (tak to dzisiaj odbieram) będę patrzeć na Nią i myśleć "Boże, czym sobie zasłużyłam na tyle szczęścia?". Bo wiecie, bywa w życiu różnie, w jednej chwili ma się ochotę rzucić to wszystko w kąt i sobie pójść, w drugą stronę, udając, że nic wcześniej nie było, ze od początku, ze po co to wszystko. Ale dochodzisz do wniosku, ze żyć sie nie da inaczej, bo nie chcesz i nie potrafisz, ze chcesz sie wkurzac na te duperele do końca życia. I podpisujecie się, odtańcowujecie ten pierwszy najważniejszy taniec, zapominacie jednej figury, ale nikt przecież nie wie, jak miało byc. Goście dopisali, sala pełna, adrenalina nie pozwala wcisnąć w siebie nawet pół kotleta, ale jest pięknie. Trzymacie fason do rana, goście oddelegowani do hoteli, to można zacząć. Bierzesz flaszke, przyjaciol, w bluzie kolegi zarzuconej na halke od sukni ślubnej prawisz do poznego poranka i życiu, o duperelach, o wszystkim. Trzeba się zdrzemnac, ok. No i kolejny dzień, słyszysz od gości, ze fajnie było, albo od kogoś pokątnie, ze komuś coś się nie podobało. Mi się podobało, przykro mi, ze Tobie nie, ale...to był mój dzień Mój Drogi/Moja Droga. Kurz opada, wygrzewasz kości na cudownych wakacjach, ale z tyłu głowy tli się ta myśl, ze po tylu wspólnie spędzonych latach fajnie by było podjąć Nowe wyzwania.

 I jest, za jakiś czas widzisz te dwie kreski, widzisz wynik badania krwi, ryczysz ze szczęścia, dbasz o siebie (dobra, pochłaniania czekolady w ilościach hurtowych do dbadnia o siebie się nie zalicza). Przeczekujesz te 9 miesięcy, kupujesz te piękne ciuszki, różowe tez, choć zarzekalas się, ze Twoja córka w różu to nigdy. Przychodzi ten dzień i nic się nie dzieje. Temperatura na zewnątrz dochodzi do 40 stopni, wyłaź już córko, no wyłaź. Mijają kolejne dni i coś się zaczyna dziać, o północy kiedy skurcze co 3min Jego Mama mówi "to może Wy już jednak powinniście pojechać". No dobra, pojedźmy. Jedziesz, meczysz się 12godzin, czekasz, ostatnie chwile na znieczuleniu to hajlajf, nic tylko paznokcie malować. Każą przeć. Chwila, moment i kładą Ci na piersi małe, czarnowłose,
krzyczące, Twoje osobiste, piękne dziecko. I od tej chwili NIC już nie jest takie, jak było. NIC.


PS - tak, po czarnych włosach ani śladu, jest blondynką, kopią Tatusia, jedyną i najcudowniejszą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz